Dla rodzica,  Rozmowy o muzyce,  Rozmowy o muzyce,  Wszystkie wpisy

Kim jest Natalia? Szczerze o byciu muzykiem

Trzeba mieć tupet, żeby przeprowadzić wywiad ze sobą. Ostatnio jednak minął rok, odkąd założyłam bloga i pomyślałam, że to dobra okazja, by opowiedzieć o sobie. Tak po prostu. Jak to się stało, że zostałam muzykiem? Czy żałuję, że poszłam na Rytmikę? Czy moje dziecko pójdzie do szkoły muzycznej? Czego nie wiedzą o mnie inni? Oto rozmowa Mamy Rytmiczki z Natalią, która nie miała innego wyjścia, niż zostać muzykiem.

Mama Rytmiczka: Co znaczy to ostatnie zdanie – nie miałaś innego wyjścia, niż zostać muzykiem?

Natalia: Ja muzykiem czuję się od dziecka. Muzyka jest integralną częścią mnie. Brzmi to górnolotnie, ale naprawdę tak jest. Paradoksalnie, jestem pierwszą osobą w rodzinie, która została muzykiem zawodowym. Moi rodzice są inżynierami, ale oboje wywodzą się z rodzin muzykujących. Domowe śpiewy, nauka gry na instrumencie, śpiew chóralny, były częścią ich młodzieńczego życia. U nas też tak było. Do tego w naszym mieszkaniu stało stare, zabytkowe pianino po mojej prababci. Ale to nie było tak, że byłam jakoś szczególnie umuzykalniana. W Wigilię śpiewaliśmy kolędy, rodzice słuchali różnorodnej muzyki, więc i ja razem z nimi. Do tego lubiłam siedzieć przy pianinie i naciskać klawisze. Było to dla mnie jak tablet dla współczesnych dzieci. Muzykowanie od początku jest dla mnie czymś naturalnym. Kiedy skończyłam pięć lat, rodzice zadecydowali, że poślą mnie na lekcje pianina. Potem już poszło. Przez cztery lata łączyłam zwykłą podstawówkę z muzyczną, potem było mi już za ciężko, więc poszłam do ogólnokształcącej szkoły muzycznej i tak już zostało do matury. W międzyczasie miałam mnóstwo wątpliwości, czy chcę zawodowo iść w tym kierunku, ale patrząc z perspektywy czasu, ja naprawdę nie miałam innego wyjścia. Uwielbiałam to robić, choć nauka w szkole muzycznej kosztowała mnie mnóstwo pracy, stresu i poświęcenia.

Kiedy zdecydowałaś, że chcesz iść na Rytmikę?

Ja nie zdecydowałam. Moja nauczycielka uznała, że jestem za słaba, żeby dostać się do szkoły średniej na fortepian. Miała rację, bo grając na fortepianie na scenie, paraliżował mnie strach (pytanie czyja w tym zasługa, ale to już historia na inny artykuł). Zawodowy pianista nie może mieć takich problemów. Żałuję tylko, że wtedy przedstawiono mi Rytmikę właśnie w taki sposób – jako wydział, na który idą dziewczyny za słabe, by dostać się na fortepian. Przez całą szkołę średnią czułam się jak muzyk gorszej kategorii. Męczyło mnie udowadnianie kolegom, że to, co robię ma sens. Uczeń klasy instrumentu (fortepianu, klarnetu, skrzypiec itp.) poświęca się głównie temu. Ćwiczy kilka godzin dziennie, występuje, gra w orkiestrze, jego życie kręci się wokół jednego instrumentu. Rytmiczka oprócz lekcji fortepianu ma też m.in. zajęcia improwizacji fortepianowej, techniki ruchu, rytmiki, zespołu rytmicznego, podczas którego tworzy się choreografie ilustrujące muzykę. To, że robiłam wiele różnych rzeczy, było dla mnie bardzo rozwijające. Ale często słyszałam – “I co, będziesz uczyć Rytmiki w przedszkolu?”. Fakt jest jednak taki, że tylko niewielki procent instrumentalistów zostaje koncertującymi solistami. Zdecydowana większość uczy lub gra w orkiestrze. I co w tym złego? No nic. Tyle ludzi pracuje w zawodzie, którego nie lubi. Trzeba się cieszyć, jeśli można się utrzymać ze swojej pasji. Gorzej, jeśli ktoś nie lubi uczyć, ale to już inna kwestia.

Skoro to tak trudna droga – czy Ala pójdzie do szkoły muzycznej?

Nauka w wielu szkołach bywa trudna, nie tylko w szkołach muzycznych. Ale fakt, ta droga szkolnictwa jest bardzo specyficzna (mówię głównie o szkole państwowej). Wymaga wiele zaangażowania i od dziecka i od rodziców. Osobiście nie odczuwam presji, by Ala uczyła się w szkole muzycznej. Jeszcze nie wiadomo, czy będzie przejawiała duże zdolności muzyczne, a co najważniejsze – czy będzie chciała. Jeśli tak, zamierzam jej bez ogródek wyjaśnić co się wiąże z taką decyzją. Żeby było jasne – nie jestem przeciwniczką chodzenia do szkoły muzycznej. Dziecko może rozwinąć się w niej tak, jak nigdzie indziej. Uczą się w niej wrażliwe dzieci, więc to idealne miejsce dla osób o delikatniejszym usposobieniu (jak ja). Jedno jest pewne – Ala pójdzie do szkoły. A do jakiej, to się okaże za sześć lat 🙂

Zdjęcia z archiwum prywatnego

Nudziłaś się na macierzyńskim, więc założyłaś bloga.

Jasne, wszyscy wiedzą, że matki na macierzyńskim nie mają co robić, bo dziecko tylko śpi i je 😉 Zaczęło mi jednak brakować czegoś w tej codziennej rutynie, jakiegoś zawodowego rozwoju. Pamiętam, jak karmiłam Alę (to jeszcze był ten czas, gdy trwało to pół godziny) i czytałam jakiegoś mamowego bloga. Zaśmiałam się pod nosem: “Jest Mama Ginekolog, Mama Fizjoterapeuta, Mama Dentystka, Mama Pedagog…tylko Mamy Rytmiczki tu brakuje”. Śmiechy śmiechami, ale spodobał mi się ten pomysł. Nie od razu wspomniałam o tym mężowi. Wcześniej, wymyślając nowe projekty, miewałam słomiany zapał. Zrobiłam sobie logo, poczytałam o Word Pressie (choć było jasne kto będzie mi robił stronę…) i napisałam cztery pierwsze artykuły. Uznałam, że nie zajmie mi to dużo czasu, maks trzy godziny w tygodniu. Naprawdę tak myślałam. Teraz praca nad blogiem i social mediami zajmuje mi kilka godzin dziennie. Bez wsparcia Tomka nie dałabym rady. Koleżanki pytają jak to robię, ale dla mnie to tak fajne zajęcie, jak oglądanie ulubionego serialu na Netflixie. Czasami się wkurzam, przynajmniej dziesięć razy chciałam to rzucić, bo siedzisz kilka godzin nad artykułem, a potem masz jedno polubienie na FB. Ale potem i tak wracam do tego myślami i uzupełniam terminarz z nowymi pomysłami na bloga. Mama Rytmiczka to moje miejsce w sieci.

Czego o Tobie nie wiemy?

Wielu uważa mnie za perfekcjonistkę, a to nie jest prawda. Zawsze chciałam nią być, ale to bez sensu. Czasami mam w głowie prawdziwy chaos, którego nie znoszę i wiecznie próbuję nad nim zapanować. Jestem zbyt poważna na swój wiek, często zbyt dużo analizuje i zamyślam się nad bolączkami tego świata. Uważam, że dobry film, domowy popcorn curry i mąż siedzący obok to najlepszy przepis na piątkowy wieczór. A kiedy jakaś mama napisze do mnie, że dzieciaki właśnie przesłuchały wszystkie audiozabawy i pytają o więcej, włączam “Boogie Wonderland” i tańczę z Alą po całym pokoju. Dobrze, że nikt wtedy tego nie nagrywa…

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *